Po pracy w bibliotece, cała obklejona kurzem, poczłapałam do swojego pokoju z tomikiem opowiadań w ręce. Przebrałam się w swoją ulubioną piżamę w krowy i padłam na łóżko. Przez chwilę czytałam wypożyczoną książkę i zasnęłam. Miałam dziwny sen... A może raczej wspomnienie? Śniłam o moim domu. To był dzień, w którym wszystko się zaczęło. Tego roku lato było wyjątkowo suche. Rozmawiałam razem z moją kumpelą wracając znad jeziora. Zobaczyłyśmy dym. Rzuciłam wszystko na ziemię i pobiegłam w stronę osady w lesie. A raczej jej resztek. Wszystko spłonęło. Bez wyjątku. Wbiegłam w sam środek płomieni liżących powoli mój dom. Nadal czułam gorąco ognia na mojej twarzy. Chwila. Gorąco? Otworzyłam oczy. W całym moim pokoju szalał ogień. Wyskoczyłam z łóżka i krztusząc się gęstym dymem wybiegłam na korytarz. Potknęłam się o dywan i runęłam z hukiem na podłogę. Wstałam, parząc sobie dłonie. Wypadłam z pokoju i zaczęłam się krztusić.
- Pali się! - krzyczałam zachrypniętym głosem. Na raz z kilku pokoi zaczęły wychylać się głowy. Wszyscy zaczęli gasić płomienie. Odsunęłam się pod przeciwległą ścianę i spróbowałam uspokoić bijące serce. Ktoś mocnym ruchem postawił mnie na nogi. Spojrzałam w niebieskie oczy Jace'a.
- Musimy porozmawiać
<Jace?>
Ps. Jeśli miałaś jakiś inny pomysł czy coś, to się nie obrażę.